piątek, 12 czerwca 2009

Europa XXI wieku


Jeszcze do niedawna wydawało mi się, że co to za problem przejść się z wózkiem dziecięcym z jednego końca miasta na drugie. Przecież wystarczy zabrać buteleczki z jedzenie, ubrać maleństwo i w drogę. Niestety nic bardziej mylnego.

Z przeciwnościami losu w postaci krawężników, dziur, samochodów stojących na całym chodniku co skutecznie uniemożliwia przejście etc. walczę już od ponad czterech miesięcy bo tyle ma mój synek. Myślałam, że już na wszystko jestem przygotowana i nic mnie nie zaskoczy. Dzisiaj jednak czekał mnie istny maraton. Postanowiłam bowiem zrobić mojej Drugiej Połowie pyszny obiadek. Cel opatrzony. Przyszedł czas na realizację planów. Droga: bankomat, sklep rybny, sklep warzywny i powrót do domu. Proste prawda?? Główna droga miała mnie zaprowadzić wszędzie.

Wyszłam więc z domu z moim małym skrzatem i ... już po chwili zaczęły się "schody". Okazało się, że chodnik, którym dotychczas chodziłam do bankomatu właśnie jest w przebudowie i powstaje:( Na szczęście jest zawsze druga strona drogi. Ale na drugiej stronie raj tez nie trwał długo. Pod koniec chodnika okazało się, że chodnik jest ładny ale nie dokończony. Pozostał trawnik.

Nawet jeśli Jimmy miał zamiar spać to właśnie mu się odechciało:( Trudno mu się dziwić. Takie wertepy ciężko przespać. Myślę sobie nadrobi to później.

A ja walczę z wózkiem dalej.

Dalej chodnik już jest. Super - jest nadzieja. Radość jednak nie trwała długo, ba powiedziałabym nawet, że nie zdążyła się zacząć. Chodnik w pewnym momencie kończył się zatoczką ... dla samochodów. Wow. Samochody ważna sprawa ale jak ja mam przejść na drugą stronę - chwilowo akurat wyposażoną w chodnik?? Stoję więc w zatoczce z wózkiem, metr od przejścia dla pieszych i czekam ... na zielone światło (nie wspominam już oczywiście o pokonanych przy okazji krawężnikach i innych wybojach. Do tego się już przyzwyczaiłam i nawet tych przeszkód nie zauważam). Oooo zmieniło się światło i wreszcie można było opuścić zatoczkę. Udało się. Jestem pod bankomatem.

Teraz tylko sklep jeden, drugi i do domu. No i znowu kłody pod nogi bo ja z wózkiem a sklepik ma dwa stopnie:( Wózka a tym bardziej synka na dworze, przed sklepem nie zostawię. Mowy nie ma. Taszczę wiec wózek do środka a potem w drugą stronę cięższy trochę o zakupy:) - Dziecko na mnie patrzy zdziwione a ja sapie jak parowóz. Co się dziecku dziwić on jeszcze nie wie w jakim szalonym kraju się urodził.

I naglę po chwili wytchnienia i ulgi, po pokonanej drodze, stwierdziłam, że wcale nie ma na dworze tak chłodno jak mówił mąż. Ale jak tu się dziwić po takim maratonie każdemu by było ciepło. Ufff teraz pozostał jedynie powrót do domu. Plan zrealizowany.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz